Studniówka, to obecnie temat aktualny i chętnie omawiany w prasie, w radio i telewizji. Do matury 100 dni więc odwiecznej tradycji musi stać się zadość.

Wprawdzie informacje o tym ważnym wydarzeniu dla ucznia i szkoły są różne i jakże odmienne od moich. Jednak nie mam zamiaru ich oceniać i komentować. Tym felietonem pragnę przywołać wspomnienia sprzed ...40 lat. Uczęszczałam do Liceum przy Zespole Szkół Nr 1 w Szczytnie. Wówczas nie mieliśmy sali gimnastycznej, ani też dużej auli, która pomieściłaby liczną rzeszę klas maturalnych. Dyrekcja szkoły zarezerwowała więc Stołówkę Unimy na nasz bal, ale przygotowania do poloneza trwały w szkole. Zwołano nas na główny korytarz, połączono w pary, włączono muzykę i trenowano. Ustawienia były przypadkowe, dobierano nas po wzroście. Los połączył mnie z kolegą z Technikum Mechanicznego Bogdanem Frejlichem. Znałam tanecznego partnera ponieważ uczęszczałam na zajęcia kółka „Polska i świat", które on prowadził. Pobierane lekcje tańca były fajne, bardzo rozrywkowe i zakończyły się miłym akcentem. Otóż na ostatniej lekcji wspólnych pląsów Bogdan wręczył mi zaproszenie na studniówkę i spytał, czy będę mu towarzyszyć. Ucieszyła mnie ta propozycja więc z radością odpowiedziałam, że TAK. Skoro tańczyć umiałam, partnera na bal miałam, to nadszedł czas kompletowania stroju. Piękną, białą bluzkę z rękawami w kształcie motyla oraz czarną aż do ziemi spódnicę uszyła mi mama. Wyjaśniam, że wówczas takie stroje obowiązywały, a biel i czerń królowały. Więc strój miałam, czekała mnie tylko wizyta w sklepie obuwniczym i byłabym na pierwszy, wielki bal gotowa. Niestety okazało się, że jestem baśniowym Kopciuszkiem, na moją stopę nie było butów. W dziale damskim wszystkie czółenka zaczynały się od rozmiaru 36, a w dziale dziecięcym mojego 35 balowego nie było. Mama uruchomiła pocztę pantoflową i wszystkich wypytywała o buty dla księżniczki Grażynki. Z pomocą przyszła ciocia Józia Wołczkiewicz siostra mojego taty. Zaprosiła nas do siebie i wyciągnęła olbrzymi karton z butami swojej córki Krysi. Były piękne, ale kolorowe. Moja kuzynka występowała w cyrku, tańczyła na trapezie oraz była lalką-kukiełką przynoszoną w podróżnej torbie. Widziałam jej występ i przyznaję, że była genialna. Patrzyłam na te wszystkie cyrkowe buty i miałam dylemat – iść w kozakach, czy też w tych cyrkowych-kolorowych. Wybrałam takie śliczne żótto-pomarańczowe. Zupełnie nie pasowały do mojego eleganckiego stroju, ale już wówczas sobie pomyślałam, że przecież i tak nikt na moje buty nie będzie patrzył. (Patrzyli i pytali: „skąd wytrzasnęłaś takie buty?", a ja zgodnie z prawdą odpowiadałam: „z cyrku". Nikt nie uwierzył i być może ja przez te buty jestem taka czasem cyrkowo-rozrywkowa. A teraz luty i przypomniały mi się moje cyrkowe buty – studniówkę mieliśmy 3 lutego 1979 r.) W tych cyrkowych butach balowałam do białego rana, a potem fantastycznie do moich dżinsów pasowały. Zdjęcia studniówkowe wyciągnęłam niedawno, stanowiły kolejny rekwizyt podczas spotkania w Gabinecie Wspomnień z młodzieżą z Zespołu Szkół Nr 1 im. Stanisława Staszica. W Gabinecie jeden z archiwalnych zakątków, to właśnie Stołówka Unima więc chciałam pokazać młodzieży mój studniówkowy czas. Nic więc dziwnego, że zdjęcia pociągnęły te wszystkie sznureczki i pozwoliły na miłe wspomnienia. Oczywiście od razu myśli skierowałam do mojego partnera z pierwszego, najważniejszego balu. Przypomniałam sobie jak fajnie się wspólnie bawiliśmy i w myślach przesłałam Bogdanowi pełen wdzięczności uśmiech. Jednak życie lubi pisać swoje scenariusze i niedawno, gdy szłam ulicą spotkałam Bogdana. Powiedziałam mu o naszych zdjęciach w Gabinecie Wspomnień, a on zaciekawiony zgodził się odwiedzić muzeum. Gdy przyszedł do Gabinetu Wspomnień i zaczęliśmy rozmawiać o naszej przeszłości to spytałam czy nie będzie miał nic przeciwko temu bym na stronie „Kurka Mazurskiego" gdzie mam bloga zamieściła relację z naszego spotkania. Odpowiedział: „To jest kawałek mojej fajnej przeszłości i nie mam powodu się jej wstydzić, a studniówkę wspominam miło, mam nawet kilka zdjęć". Jakież było moje zdziwienie, gdy Bogdan pokazał jedno ze zdjęć, gdzie siedzimy oboje przy stole, a na nim piętrzy się bateria butelek z oranżadą, dokładnie takich samych jak moje dekoracje stołu w Gabinecie Wspomnień. Naszą rozmowę przerwał sygnał komórki, przeprosiłam, odebrałam. Dzwonił Robert Arbatowski dziennikarz „Tygodnika Szczytno" - człowiek wielu pasji. Robert spytał o możliwość zwiedzenia Gabinetu Wspomnień, a ja zażartowałam, że nawet teraz, bo mam spotkanie z kolegą, z którym bawiłam się 40 lat temu na studniówce. Efekt tej informacji był taki, że po kilku minutach Robert Arbatowski zjawił się w Gabinecie Wspomnień. Tak mu się nasze spotkanie po latach spodobało, że trzy razy pytał, czy może o nas napisać, czy może zamieścić zdjęcia. Oboje zgodnie odpowiedzieliśmy, że to przecież nasza wspólna przeszłość i nie mamy powodu się takich fajnych wspomnień wstydzić. Robert zachwycony i zapatrzony w jedno z naszych studniówkowych zdjęć poprosił nas o przybranie podobnej pozy. Chętnie stanęliśmy do fotki, żałując jedynie że nie mamy balowych strojów. Wiadomo życie pisze swoje scenariusze, a ja po tylu latach, gdy za oknem luty wspominam ze śmiechem studniówkę i cyrkowe buty.

Grażyna Saj-Klocek

Luty i cyrkowe buty