Upał nie odpuszcza, ale po to jest lato. Fajnie, że jest gorąco, ma być gorąco. Na Placu Juranda w pełną żaru rowerową niedzielę stawiło się aż 14 osób, wszyscy zaopatrzeni w stroje kąpielowe i jedno pragnienie – jechać nad jezioro. Wybór padł na Ośrodek Wypoczynkowy Dolomity należący do Wandy i Andrzeja Kwiatkowskich.

W DOLOMITACH

Pomysłodawcą wyprawy w to miejsce był kolega Boguś, który w Dolomitach spędził kilka wspaniałych dni w miłym rodzinnym gronie. Postanowiliśmy i my zakosztować radości w uroczym zakątku.

Uciekliśmy z miasta kierując rowery w stronę Strugi i na moście planując, już na starcie, pierwszy popas. Jazda rowerem w upał wśród dających upragniony chłodek drzew przyniosła orzeźwienie, a nasze skąpe stroje przy zjeździe z górek furczały szarpane przez wiatr. Ponieważ pomimo lejącego się z nieba żaru wiatr ostro swawolił.

Tak było ciepło, że przystanek zaplanowany na mostku zrobiliśmy przed, w cieniu drzew. Postanowiliśmy, że pojedziemy przez Warchały, Brajniki, Witowo do Nowego Dworu. Trasa troszkę dalsza, ale poznawcza. Zobaczyliśmy tłumy plażowiczów wygrzewających się nad brzegiem sławetnego jeziora popularnie zwanego Nartami. Duży ruch samochodów oraz pieszych spowolnił naszą wycieczkę, ale dzięki temu mogliśmy obserwować wszystko i wspominać jak cztery lata temu świętowaliśmy w Nartach nasze 10-te urodziny. Snuliśmy też plany jak uczcimy 15-te urodziny.

Do Nowego Dworu dojechaliśmy ugotowani na miękko, ale nie zatrzymywaliśmy się tylko wąską asfaltową szosą pomknęliśmy wprost nad jezioro. Byłam w czołówce i stanęłam przed bramą z aparatem i czekałam na kolegów, by zrobić im fotkę. Stałam tak pięć minut, gdy tymczasem część grupy wypoczywała pod parasolami i zastanawiałam co się stało z pozostałymi. Po 10-ciu minutach usiadłam na huśtawce, ale zerkałam na drogę. Wreszcie pojawili się. Powodem opóźnienia był odpoczynek.

Ustawiliśmy rowery w cieniu i poszliśmy do baru po napoje chłodzące. Miły chłodek klimatyzowanego pomieszczenia sprawił, że z rozkoszą tam zalegliśmy popijając płyny schłodzone w lodówce. Wychodząc dostrzegliśmy uśmiechniętą i ubraną tylko w strój plażowy panią Wandę i zaprosiliśmy do wspólnej fotki. Wreszcie nadszedł czas na wyprawę nad brzeg jeziora i kąpiel pod bacznym okiem ratownika. Zawsze zachowujemy się jak dzieci, a to włazimy na przycumowane rowery, a to chlapiemy, prychamy. Usadowiłam na pomoście i utrwalałam te poczynania robiąc fotki, nagle zawiał tak silny wiatr, że liście drzew i pyłki kwiatowe szybowały jak oszalałe. Wtem zorientowałam się, że podmuch wiatru musiał zdmuchnąć z pomostu i mój pokrowiec od aparatu. Szukaliśmy go wypatrując czy nie pływa po jeziorze. Przepadł, straciłam też przechowywane tam 15 zł. Trudno. Tracąc pieniążki oboje z moim Januszkiem przekonaliśmy się, że było warto. A to Dorotka postawiła nam lody, a to Rysio napoje chłodzące... gdy po kąpieli wróciliśmy pod parasole na dalszy, uroczy wypoczynek.

Wszystko, co dobre ma swój kres. Dziękujemy pani Wandzie za gościnę i wracamy, a tu przy ścieżce wiodącej do wyjazdu wspaniała maszyna – motor nad motory. Robimy przystanek i wiadomo kilka fotek. Wracamy do Nowego Dworu i po chwili docieramy do nidzickiej szosy. Jedziemy trochę ruchliwą szosą, by uciec do lasu. Zatrzymujemy się na wśródleśnym parkingu a Rysio zwołuje nas do siebie i oznajmia, że ma bardzo smutną wiadomość. Jeszcze tego nie wiemy na pewno, ale już czujemy, że Agnieszka, którą wielokrotnie wspominaliśmy podczas wypraw – przegrała walkę z chorobą. Niestety Ryszard to potwierdza, a my za naszym lokalnym poetą Krzysiem patrząc w niebo powtarzamy: „Aga – niech boski wiatr cię smaga”. Smutno nam Boże. Wracamy zamyśleni, zadumani. Każdy myśli o Agnieszce i o tym jak ulotne jest życie i że trzeba cieszyć się chwilą.

Docieramy do Strugi, siadamy sobie pod mostem zdejmujemy buty i zanurzamy nogami, rzeka daje ochłodzenie i smuteczki odpływają wraz z jej nurtem. Nie chce nam się jeszcze wracać do domu, bo w domach gorąco, ale bardzo chce się nam pić, a woda w butelkach znów się zagotowała. Wówczas Włodziu proponuje, że butelki możemy schłodzić na jego działce i poleżeć na trawie w cieniu jabłoni. Ta propozycja tak nam się spodobała, że wsiedliśmy na rowery i ruszyliśmy na Włodziową działkę. Tuż przed rogatkami miasta przypomniało nam się, że lada moment Dorcia będzie obchodziła imieniny, więc warto złożyć życzenia. A gdzie składać życzenia jeśli nie na pełnej kwiatów działce. Leżeliśmy sobie na trawce, a jabłonka faktycznie osłaniała nas od słońca, a i woda była zimna i pyszna. Były też piękne kwiaty dla naszej Dorotki i były też przepyszne jabłka od działkowej sąsiadki Włodzia. Tak to w kręciołowym bywa świecie radość ze smutkiem się plecie.

Grażyna Saj-Klocek