PIELGRZYMKA DO GROTY

W doroczną uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny spod szczycieńskiego kościoła pod wezwaniem adekwatnym do tego pięknego święta pątnicy ruszają na pieszą pielgrzymkę do Groty w Linowie. Ta niezwykła, trwająca od 15 lat tradycja gromadzi wiernych, którzy podczas 15 km wędrówki śpiewem i modlitwą dają akt swojej wiary. Pątnicze grono od 2004 r. zasilamy i my rowerzyści. Część „Kręciołów” wędruje prowadząc rowery, inni cykliści dołączają po drodze lub bezpośrednio przyjeżdżają na uroczystą mszę odprawianą w samo południe w Grocie Matki Bożej Różańcowej. Warto w tym miejscu przypomnieć, że pomysłodawcą i budowniczym tego modlitewnego zakątka był śp. Ksiądz Robert Dziewiatowski.

Goniąc pątników rowerem wspominałam nieżyjącego kapłana bowiem w szkole średniej uczył mnie religii. Pamiętam słoneczny wrzesień, gdy po wakacjach tak trudno było skupić uwagę na nauce, gdy myśli zajęte jeszcze słońcem, plażą, przygodami... Nauka religii odbywała się w salce katechetycznej koło dużego kościoła, a idąc tam ze szkoły, łatwo o skok w bok przy sprzyjającej pogodzie. Mimo dygresji, by uciec na wagary nie zrobiliśmy tego. Przed salką czekał na nas ubrany w białą koszulę z krótkim rękawem i w jasnych spodniach mężczyzna. Był piękny, opalony, uśmiechnięty i jedynie koloratka przy koszuli zdradzała, iż jest duchownym. Od razu zyskał naszą sympatię, po prostu był swój i pierwszy raz widzieliśmy księdza bez tradycyjnej czarnej sutanny. Lekcje z księdzem Robertem o życiu i o Bogu na zawsze pozostały w mojej pamięci, nie tylko ja czekałam na te wykłady z niecierpliwością - był mądrym nauczycielem i przyjacielem. Na zakończenie nauki, w klasie maturalnej od naszego księdza wszyscy dostaliśmy pamiątkowe dyplomy i podziękowania za pilność i wiarę. Nasze drogi rozeszły się. Spotkaliśmy się ponownie, gdy z racji rejonizacji i zamieszkania moja rodzina przydzielona została do parafii ks. Roberta. Zostałam poproszona na chrzestną i potrzebowałam odpowiedniego zaświadczenia. Po mszy weszłam do zakrystii i poprosiłam o stosowny dokument. Ksiądz Robert od ręki mi go wypisał, a ja powiedziałam „Bóg zapłać” i wyszłam. Potem mnie pytano ile zapłaciłam, a ja się bardzo zdziwiłam, że za takie dokumenty się płaci, ksiądz Robert nawet nie wspomniał o pieniążkach. Rozmyślając o duchownym dotarłam do Trelkówka wprost na podwórko pani Marii Młynarskiej. Pani Maria czekała na pielgrzymów, którzy lada chwila mieli nadejść. Jadąc od Dębówka asfaltem miałam przewagę, więc postanowiłam wyjechać im na przeciw. Na rynnie przy domu pani Marii dostrzegłam kolejną, nową naklejkę z liściem Kanady. Od razu domyśliłam się, że wizytę siostrze złożył jej brat - Ojciec Jerzy. Potwierdziła i dodała, że Ojciec Jerzy osobiście odnowił napis na papieskim obelisku.

Pątników spotkałam, gdy z piaszczystej drogi wychodzą na ruchliwą, biskupiecką szosę. Idziemy gęsiego, na czele pątniczy, brzozowy krzyż ozdobiony kwiatami. W rękach pielgrzymów bukiety z traw, ziół, kwiatów wszak to święto Matki Boskiej Zielnej. Przechodzimy przez posesję pani Młynarskiej i kierujemy nad brzeg jeziora Sasek Wielki, chwila odpoczynku przy odnowionym obelisku i dalsza wędrówka wijącą się tuż nad brzegiem wodnego akwenu piaszczystą drogą. Śpiewamy pieśni, a ton naszym głosom nadaje mocne i pewne brzmienie reprezentantki Chóru Kantata i naszej rowerowej koleżanki Marysi Ziółek. To ona intonuje i tak czysto śpiewa, że słucha ją cała przyroda. Już każdy w rękach trzyma bukiecik, a krzyż przejmują najmłodsze uczestniczki pielgrzymki. Nagle staje się zadziwiająca sprawa, jedna z pań nie zauważyła w gęstwinie traw rowu i na naszych oczach leciała w rozpadlinę, ale natychmiast została uchwycona i podniesiona przez idącego tuż za nią mężczyznę. Na szczęście nic się nie stało i mogliśmy ze śpiewem na ustach dotrzeć do miejsca, gdzie po pątników wychodzi ksiądz. Tym razem aż trzech duchownych witało pielgrzymów. Rozpoczęła się msza, którą celebrował Ksiądz Mirosław Rudoman. Gdy zaczął mówić kazanie zadając retoryczne pytanie: „co jest najważniejsze w życiu?” i odpowiadając za nas: „zdrowie, pieniądze, rodzina, praca”... na niebie pojawiły się chmury, a groźne pomruki dalekiej burzy jakby odgadywały sens słów duchownego, który mądrym wykładem uświadomił nam, że w życiu najważniejsze jest niebo i stąpanie po śladach jakie zostawili Jezus i Maryja. Dał też przykład słynnego aktora Robina Williamsa, który miał sławę, pieniądze, uznanie, budził podziw, a targnął na swoje życie, bo nie miał w sobie wiary. Z wielką uwagą słuchaliśmy trafiających do naszych umysłów słów, a ksiądz Mirosław widząc co się dzieje na niebie powiedział, że za chwilę dotknie jednej z chmur i nie będzie musiał kropić wodą przyniesionych przez nas ziół, bo zrobi to deszcz. I słowo deszczem się stało, bowiem w chwili błogosławieństwa ciepły, rzęsisty deszcz spadł na nasze głowy. Ukryłam się pod drzewem i takim oto sposobem przegapiłam sesję zdjęciową, gdy z ukrycia szłam do kolegów, księża już się żegnali. Zdążyłam tylko księdzu Mirosławowi powiedzieć, że piękne wygłosił kazanie i tak sugestywne, że aż niebo przypomniało nam o sobie.

W pielgrzymce wzięło udział ok 30 osób, ale już na mszy był tłum wiernych. Niestety wśród zgromadzonych nie mogłam doszukać się pani Doroty Sobieraj, która przez te wszystkie lata była takim wspaniałym opiekunem Groty. Mamy ją na zdjęciach, które w specjalnym albumie prezentuje nasz „Kręciołowy” fotograf Zbyszek Stosio. Przeglądamy album kolegi na ołtarzu Groty i gratulujemy niezwykłych ujęć, bo faktycznie ma wspaniałe oko i potrafi uchwycić piękno przyrody i nas na jej tle. Jest z nami też Klemens rejestrator naszych poczynań także aparatem, ale on swoje albumy prezentuje jedynie w internecie wystarczy kliknąć na link: https://plus.google.com/photos/103010997173149330025/albums/6047767102751525777?authkey=CJDJ1rDIj5bU8gE

Deszcz, tak jak się nagle pojawił, tak też szybko znika. Znów zaświeciło słońce i wzbogaceni strawą duchowa wracamy do Szczytna. Jest tyle pięknych miejsc, gdzie chcielibyśmy się zatrzymać, ale czarne chmury nie wróżą nic dobrego. Kolejna ulewa dopada nas przed Dębówkiem kryjemy się pod drzewami. Gdy docieramy do Szczycionka plażowicze dziwią się, iż mamy na sobie płaszcze przeciwdeszczowe. W Szczycionku nie padało, w Szczytnie też nie. Wniosek z tego taki, że ksiądz Mirosław Rudoman tak układał swoje kazanie, by NIEBO odegrało właściwą rolę i tak się stało.

Grażyna Saj-Klocek